Ogniwo i Zębiec wypuściły piece o których piszesz, ponieważ teraz takie najlepiej się sprzedają (czytaj. najbardziej cieszą oko i sprawiają wrażenie nowoczesnych technologicznie). Problem w tym, że węgiel jako materiał palny nie uległ zmianie i pali się tak jak się palił 200 lat temu. Do spalenia wystarczy dobry komin i odpowiednie napowietrzenie kotłowni (nie zależnie co steruje procesem spalania - miarkownik czy dmuchawa z efektownie świecącym sterownikiem)
Co do opisanego sposobu palenia, pozostaje zmienić tok postępowania przy rozpalaniu. Najpierw nasypać całą komorę węgla, na to drewka i dopiero teraz można to rozpalić przez drzwiczki zasypowe palnikiem. Taki tok postępowania obowiązuje w przypadku kotłów górnospalających. Problem pojawia się z dosypaniem węgla. Nie można tego robić do póki cały zasyp nie wypali się do cna. W tej sytuacji okazuje się, że kocioł dolnego spalania jest praktyczniejszy, bo w każdym momencie można otworzyć drzwiczki zasypowe i dosypać żądaną ilość opału. Proces rozpalania kotła dolnospalającego jest tradycyjny, czyli taki jak to robi większość ludzi w swoich śmieciuchach (niestety). Rozpalenie drzewa na rusztach, potem dosypanie trochę węgla, żeby się zajęło i za kilka minut uzupełnienie całej komory załadowczej w opał.
Dodam, że posiadam najprostszy kocioł na koks typu SKI. Po uszczelnieniu, dodaniu miarkownika, zmniejszeniu powierzchni rusztu, zaślepieniu rusztu pionowego i dodaniu kilku ulepszeń kocioł pracuje po nagrzaniu mieszkania przez 12 - 15 godzin na pełnym zasypie węglem. Nie tęsknię wcale za dmuchawą, bo wszystko działa całkowicie naturalnie. A jak działa to po co to komplikować.
PS.
Właśnie pojawił się wątek użytkownika Zębiec Wenus, który pewnie został uwiedziony przez "nowoczesną technologię". Tyle, że ta technologia nie pozwala palić dłużej jak 4-5 godzin. No cóż, teraz zacznie się kombinowanie z czasami przedmuchów, mocą dmuchawy itp.