Witam,
Dom przełom lat 70-80, ściana to pustak żużlowy-szczelina-cegła. 120mkw. Instalacja grawitacyjna.
Przed remontem 5-5,5t węgla (nie wiem jakiego) na sezon i drewno na rozpałkę.
Po remoncie (ocieplony 12cm styropianem, nowa stolarka okienna, nowe grzejniki, docieplone stropy i fundamenty) ok 3,3-3,4t (nie wiem ile tego zostało, ale nie więcej niż 200kg) i 5mp topoli. Piec to samoróbka zrobiona przez ojca (jak i cała instalacja). Palone 8-10 godzin dziennie, temperatura 21-22*C.
Cały czas było palone od dołu w typowym górniaku, Wczoraj testowo napaliłem od góry. Wsypałem 14kg (tyle miałem drobnicy) i paliło się 7 godzin, CWU po 4 godzinach miała ~55*C, w domu 25-26, ale na zewnątrz +5. Popiołu może 40% tego co zawsze i bez grudek niespalonego węgla, woda w piecu prawie sie gotowała mimo pozamykania dostępu powietrza (piec chyba mocno przewymiarowany do ocieplonego domu), z płaszcza w piecu zaczęło coś sie łuszczyć (smoła?), dolne drzwiczki wyglądają jakby ktoś mąką posypał, otwór na wtórne powietrze pierwszy raz otwarty - do tej pory służył za otwór inspekcyjny...
Jak nauczę się palić, może poniżej 3t węgla zejdę, albo będzie się hajcowało non-stop :D
Teraz zastanawiam sie nad brunatnym, ale nie wiem czy ryzykować dla powiedzmy 200-300PLN na sezon grzewczy.