Kocioł z Pleszewa posiadywuję, typ UKS-NAD, uniwersalny, wszystkopalny, moc użytkowa 21 kW. Z nadmuchem. Podajnikiem mało automatycznym jestem ja. Jeśli wywiercę dziurki i przykręcę klapkę, to muszę nadmuch zdemontować, tak? Tak zrozumiałam.
Kocioł wygląda dokładnie jak ten, nawet kolorystycznie podobny (mój jest chabrowy :) ):
kocioł
Problem ze smołą pojawił się przy okazji użytkowania sadpalu, który zalecił mi kominiarz, ale wyczytałam tutaj, że to może być kwestia węgla, co też jest prawdopodobne u mnie. Po lekturze wnioskuję, że powinnam utrzymywać na piecu temperaturę 60-70 stopni, ale wtedy umarłabym z gorąca, bo ja w wielkie mrozy mam 55 stopni i jest ciepło. Dom mam stary, ale wyremontowany i ciepły.
Problem z dymem polega na tym, że strasznie dymi się na biało przez jakieś 3h po rozpaleniu, potem przez jakieś 3h dymi się mniej, a potem przez całą dobę lub dłużej dymu nie ma. Wyczytałam, że biały dym jest dobry wyłącznie przy wybieraniu papieża, a w kominie to kompletny armageddon i lepiej, żeby był czarny.
Jeśli nie ma mrozu lub jest niewielki, to nie dymi się tak strasznie, ale jednak się dymi przez te circa 6 godzin po rozpaleniu i po lekturze tematu "Ekonomiczne spalanie węgla" (przy którym osiwiałam, nota bene, za mądre to dla blondynki) wniosek mam taki, że jestem strasznym trucicielem, co prawda tylko 6-godzinnym w cyklu dobowym, ale zawsze. Skoro potem się już nie dymi, to chyba spalanie zachodzi wedle norm forumowych, tak? I to bez wywiercania dziurek w dolnych drzwiczkach? I to mnie dziwi najbardziej. Teorię mam taką, że zimny komin plus kondensacja powietrza wokół komina (dużo nie wystaje poza chałupę, do metra) to też się przyczynia do wrażenia tego okropnego dymu. Nie śmierdzi jakoś strasznie, normalnie jak przy paleniu w kominku, tylko widok jest porażający przez te 3 pierwsze godziny.
Rozpalam kocioł na nowo po każdym wygaszeniu, trzyma do 3 dni (pusty kocioł, temperatury powyżej zera). Wydaje mi się, że rozpalam w sposób opisany na forum (górny), ale to już musiałby skontrolować ktoś naocznie, żeby mnie z błędu wyprowadzić.