Witam serdecznie
Jestem tu zupełnie nowa, ale od rana szukam informacji w internecie i trafiłam na to forum. Mieszkam w starym domu, którego właścicielem jest gmina. Wczoraj wieczorem sąsiadka wezwała straż pożarną twierdząc, że w jej mieszkaniu jest siwo od dymu i czuje czad, dzieci od tygodnia bolą głowy i brzuchy, wymiotują. Strażacy przyjechali, nie stwierdzili zadymienia ani obecności czadu. Ponieważ był już wieczór, w piecu się dopalało, a w mieszkaniu miałam prawie 23 stopnie (jak dla mnie upał) więc już nie musiałam dokładać, strażacy dali mi na piśmie zakaz palenia do czasu sprawdzenia przez kominiarza czy wszystko jest na pewno w porządku. Zerowy wynik stężenia tlenku węgła mógł być wynikiem tego, że w piecu się paliło już tak anemicznie. Zaczęłam się wobec tego zastanawiać czy ja w ogóle dobrze palę, bo może palę źle i stąd ten czad, którego tak właściwie niby nie było. Mamy wspólny korytarz, na którym stoi mój piec, ponieważ kiedyś kiedy rodzina była liczniejsza zajmowaliśmy cztery pokoje na parterze, po dwa po obu stronach korytarza. Z czasem zrezygnowałam z tej drugiej części. Kiedyś w tym miejscu gdzie teraz sąsiedzi mieszkali matka i brat i nigdy nie skarżyli się na jakiś dym czy coś takiego.
Poproszę o opinię co powinnam zmienić w paleniu, żeby do takich sytuacji nie dochodziło. Sąsiedzi mieszkają w tym miejscu od dwóch lat i mówią, że zaczadzam ich regularnie i ze dzieci wiecznie się źle czują itd.
Piec jest przede wszystkim dość stary - gmina wymieniła go ok. 10 lat temu, może 7-8. Ma otwieraną klapkę z przodu na górze i to coś na dole też się otwiera. Nie ma żadnej możliwości ustawiania temperatury czy nawiewu. Po prostu wkładam na dół papier, potem drobniejsze drzewo, potem trochę grubsze. Zapalam i czekam aż się rozpali. Jak widzę, że ciągnie, to dokładam więcej drzewa, a potem trochę węgla. Znowu patrzę czy się rozpali, z reguły tak, to wtedy przymykam trochę te drzwiczki na dole i za kilkanaście minut patrzę czy dalej się pali i wtedy znowu dokładam. Nie nakładam na raz za dużo do pełna ponieważ kilka razy tak się zdarzyło, ze temperatur podskoczyła niebezpiecznie do prawie 90-100 stopni, w rurach waliło, a zapach był taki, że szkoda gadać. Ale to było kilka lat temu, sąsiadów jeszcze wtedy nie było. Dlatego zaglądam do pieca co godzinę i dokładam, trochę drzewa, węgla i tak cały czas. Do palenia mam drzewo sosnowe, a węgiel jest suchy, ale brunatny, bo po prostu na inny mnie nie stać. Na termometrze mam temperaturę 45-50 a w pokojach 21-22 stopnie, a jak jest wyżej bo czasem bywa, to otwieram okna na przestrzał. Wczoraj kiepska jakaś pogoda była i kiepsko też się paliło i w zasadzie poza szufelką lub dwoma węgla to nawet nie wrzuciłam, tylko samo drzewo szło.
I tak się teraz zastanawiam, czy jak się rozpali to mam cały czas trzymać te drzwiczki na dole zamknięte czy uchylone? W tych drzwiczkach jest takie małe coś mniejsze co też można uchylić, czyli drzwiczki zamknąć, a to małe uchylić? Generalnie jak zamykam wszystko to przestaje się palić, ale też jak zamykam drzwiczki to nie tak że je przykręcam czy coś, tylko domykam, a one żadne hermetyczne nie są - może tamtędy coś się ulatnia? Nie wiem co robić i co myśleć, bo mieszkam tam prawie 40 lat, palę sama od 3 lat i nigdy nic nam nie było.